poniedziałek, 1 listopada 2010

proces schodzenia

wczoraj zostawiłyśmy swoich proroków na śmierć
w pustym pokoju na strychu tam gdzie dawniej
kolekcjonowało się pierwsze filtry mocnych

teraz czcimy tonące noce - wraki dzieciństwa -
rock'n'roll wódka i kałuże dymu na mrozie
zakłócają odbiór gorzkich wspomnień

gdzieś pomiędzy pierwszą a drugą połową
umieranie pozwala na histeryczny śmiech -
a w zanadrzu mamy jeszcze własne cienie

ciemność nie ogranicza naszych horyzontów
im później tym więcej widzimy więcej wiemy
nie pamiętamy smaku wczorajszego krzyku

nad ranem już tylko cichym bluesem
zataczamy się po nieznanych strunach

środa, 28 lipca 2010

bogobijność na spacerze

na sufitach widzę porozrzucane kobiety z łonami pełnymi pogańskiej poezji

pogańska poezja pogańskie kobiety pogańska poezja nie ma boga

boga nie ma boga nie ma boga nie ma


więc klęknij


wtorek, 15 czerwca 2010

missa da requiem

parapetuję - w amoku pieszczę zatęchłą młodość
na jej miejscu pogańska poezja nieoswojenia
dławi mnie zaborczym szeptem ramion

kolekcjonuję zachody i poranione promienie -
owijam się ich chłodem ukrywam własną ciepłotę
ciało poszarpane urwane bezwładnie milczące

o świcie
dzikie ptaki wydziobują ze mnie czułość



czwartek, 6 maja 2010

zawilczona cisza

Wszystko rozpoczyna się wedle rozkazów z góry.

Świerszcze się świerszczą, koty się kocą, ludzie się wilczą. Bezpańscy chodzą na czworakach. Zadeszczone ulice. Nadzy i śmiesznie mali, z granicami ukrytymi w splątanej sierści. Wzajemnie zlizują z siebie resztki krwi. Urojona nieśmiertelność pachnie wódką. Chłepcą je z kałuż pod blokiem. 

W telewizji podają, że miasto się zawilczyło, lepiej nie wychodzić z domu. Domy nie wyjdą z domów, ściany nie wyjdą ze ścian, drzwi nie wyjdą z ram wszechświata. Opętany w wielokolorowe nitki. Pełno węzłów, nie rozgryzą ich te wilki, nie wypełnią nimi pustych żołądków. 

Głośne wycie budzi domy. Ściany szepczą zaniepokojone.  Drzwi biją ściany. Przecież nie wolno bez potrzeby rozrywać własnych ran, ściany milczą. Przeproszą jutro, kiedy wycie ustanie. Teraz wilczenie musi wyryć w powietrzu ślady, wypełnić swoim wyciem wszystko, co jeszcze można wypełnić. 

Ściany chciałyby kiedyś nazbierać świerszczy do słoika. Pozwolić świerszczyć im w dziurach swoich skór. 

Ale wszyscy zapomnieli już o rozkazach.

Więc świerszcze nie zaświerszczą w dziurach ścian, a koty nie będą się już więcej kocić w ukryciu. Teraz gniją w zawilczonych, wreszcie pełnych, żołądkach. 

sobota, 27 lutego 2010

wirus

o poranku zawsze plączę się w zeznaniach

nawilżam kłamstwem  wyleniałe nocą usta


jeszcze wczoraj ktoś umarł pod moją powieką 

niespokojnie ukryłam jego ciało pod łóżkiem


dzisiaj już nic mi nie grozi - zarażam niewinnych

machina grzechu drży pod palcami wiatru


ochryple nucę psalmy do skóry

nie ma cię i nie będzie

poniedziałek, 8 lutego 2010

swąd bogów

z granicy na granicę z nogi na nogę

tu nie wolno zrobić nic co budziłoby pragnienia

większe niż bezdech w pełnym szkle


są dni kiedy nie wolno się śmiać

przelewam grzechy z ręki do ręki uspokajam

sumienie lekkim drżeniem zasłon


dziś jest dzień wypłacania ukojeń 

obrzucamy się żarem krążącej w żyłach krwi

oprócz tego nie istnieje już nic


w powietrzu zapach skręconych wzruszeń


poniedziałek, 18 stycznia 2010

obywatelka A. się poddaje

drzwi głośno trzaskają
obywatelka A. zmienia zamki
i wyje głośno i klnie

klej nie chce sklejać gotówki
obywatelka A. patrzy i bierze
taśmę - wszystko dobrze

znikają ze stołów kiełbasy pasztety
obywatelka A. patrzy i delektuje się
nagim chlebem wolności

przychodzą rachunki upomnienia
obywatelka A. patrzy i się śmieje -
niech wypierdolą nas pod most!

nocą ciche puk puk puk puk
obywatelka A. otwiera drzwi
i decyduje się znów umierać

piątek, 15 stycznia 2010

wewnętrzność

I
dzikie zwierzę podchodzi do mnie

II
dzikie zwierzę pozwala się głaskać

III
dzikie zwierzę mnie pożera

czwartek, 14 stycznia 2010

tętnienie ciebie

chciałabym napisać do ciebie bardzo długi list
ale na brzegu szklanki zawsze bezdomni i nie znam
adresu twoich codziennych upodleń urojeń umierań

codziennie nocą zbieram popioły na śliskim brzegu
czasami trochę twarzy czasami nawet okruch źrenic
utkwi mi bólem pod paznokciem jak zadra ciebie

nagle urywam się w połowie oddechu -
dymem oplatam swoje tętno dotykam skraje dreszczy
i nie chcę już więcej tętnić nie chcę dreszczyć


ukrywam pod własną skórą
mapy twoich szaleństw