czwartek, 17 grudnia 2009

rozlana prognoza

bez pamięci utknęłam w tym słowie 
na stole kilka łyków herbaty a pod 
schowała się ta bestia co to wczoraj 

rozdrapała mi rany i jeszcze sól 
pomimo ciepłych recept nie wyzdrowieję 
będę tak bez tchu bez czasu we mgle

zaleczone burze to daleka prognoza 
ale może bezwietrzna bezchmurna rozmowa 
może ta herbata gdyby nie była rozlana

wytrzyj błagam
już nic więcej
nie dotknę

sobota, 5 grudnia 2009

śniąc na tartarze

po pewnym czasie uśpiły nas ściany

wędrowaliśmy wszyscy nieznanymi korytarzami
a ich ściany nieustannie rodziły niebezpieczne
twarze z których nie dało się wyłuskać kłamstwa

zagryzaliśmy spojrzenia każdego przechodnia 
ze strachu drżeliśmy na dźwięk swojego imienia
i wiedzieliśmy że tylko tak można tylko tak

wciąż i wciąż łykaliśmy tabletki na sumienie
udawaliśmy że oddechem o oddech zyskamy nieśmiertelność 
że wódka że wino że boga nie ma my jesteśmy 

wszyscy święci

wtorek, 24 listopada 2009

autoportret z nożem

i znów jak każdej nocy straszna scena rozpoczyna się w kuchni 
tracę oddech herbata tak gorąca myśli takie zimne co zrobić 
żeby powietrze nie smakowało już popiołem 

po godzinie może dwóch rozpoczyna się spacer po chaosiepodłoga łóżko kuchnia podłoga łóżko kuchnia czasem jeszcze  parapet czasem łazienka najczęściej jednak nóż

i gdyby nie szczelność drzwi gdyby nie szczelność świadomości 
to może wtedy wreszcie stałabym się bezludną wyspą 
i może nie spacery podłoga łóżko kuchnia może nie nóż


czwartek, 5 listopada 2009

*** (i nagle wyrośliśmy...)

i nagle wyrośliśmy z ziemi pełni brudu i chwały 
próbowaliśmy zrozumieć kołysanki nucone gdzieś w oddali 
łapaliśmy ćmy smutne motyle i ślepe latające oczy 
i nic nie było w stanie nam przerwać tych zabaw 

potem pod pokrywą naszych dłoni urodziły się robaki 
pielęgnowaliśmy je poiliśmy winem i dotykaliśmy nicością 
dopóki nie wdrapały się na nasze twarze i nie zaczęły gryźć 
wszystko było w porządku raj raj raj szeptaliśmy gwałtownie 

ale ile godzin można udawać że to my że pniemy się wznosimy 
że jesteśmy ponad niewidzialność w końcu wszystko było jasne 
spadliśmy gwałtownie w przepaść i tylko korzenie nas ratowały 
smutkiem oddychaliśmy i patrzyliśmy w górę z nadzieją 

jakby miał stamtąd stąpić bóg 
i wyrwać nasze korzenie wreszcie 
wreszcie

piątek, 18 września 2009

uroidłość ćmy

a może gdyby nie to mogłabym być iskrą
teraz jest szkic przyszłości na prześcieradle
i trochę zimna na skórze rozprzestrzenia się
zaraza wściekłych psów i co z tego

moja wścieklizna zarumienia obrazy 
taka mona lisa też pali i nie może mnie znieść
jak watę cukrową nawlekam na drżenia palców
słodkości urojonych morderstw


i tylko trzy razy pod rząd kurwa
a potem już nic

wtorek, 8 września 2009

trochę bezzbrojna

gdyby tylko ta gęstość spłynęła 
obezwładniła ciemność mogłabym udawać 
nic się nie stało 
że wciąż jestem a nie tylko bywam
pijana uzbrajam się w cierpliwość 

moja skóra naiwnie bezzbrojna
już nie wierzy może jeszcze trochę nadziei
poranki stęchłe zimne tato wróć
miej mnie w swej opiece
bo cieni na ścianie wciąż tyle samo

ja i wódka


niedziela, 6 września 2009

i nie potrzebuję niczego

potargałam bezszelestnie kłosy gniewu i widziałam jak uginają się i syczą a na niebie rozbłysła tęcza 

z hukiem bez dna był ten huk i przedarł powieki nie zapominając że powiek się nie zamyka bezsenność czuwa na palcach 


- pokaż mi swoje owoce 
powiem ci kim jesteś 

nieurodzajne lato nie odpowiadało już nawet echem i tylko bezgłośność i nawet nie cisza już 
a grzech 

- gnomy wyrosły na podniebieniu 
skrzypią i wrzeszczą że raj 


urojona śmierć nie smakowała tak dobrze jak chłód o świcie i nie uśmiechała się tak ładnie 
a pokrojone oczy nie pasowały do wódki gorzkość zbyt ciemna na te noce 


- drogi na pohybel 
nie usłali różami 


- pustelniku gdzieś 
w twoich żyłach uśpiłam węże 



nie rodzę już dzieci ojcze 
milczę 





i przeczołgałam się przez tunel samotności 
i nie potrzebuję niczego