czwartek, 6 maja 2010

zawilczona cisza

Wszystko rozpoczyna się wedle rozkazów z góry.

Świerszcze się świerszczą, koty się kocą, ludzie się wilczą. Bezpańscy chodzą na czworakach. Zadeszczone ulice. Nadzy i śmiesznie mali, z granicami ukrytymi w splątanej sierści. Wzajemnie zlizują z siebie resztki krwi. Urojona nieśmiertelność pachnie wódką. Chłepcą je z kałuż pod blokiem. 

W telewizji podają, że miasto się zawilczyło, lepiej nie wychodzić z domu. Domy nie wyjdą z domów, ściany nie wyjdą ze ścian, drzwi nie wyjdą z ram wszechświata. Opętany w wielokolorowe nitki. Pełno węzłów, nie rozgryzą ich te wilki, nie wypełnią nimi pustych żołądków. 

Głośne wycie budzi domy. Ściany szepczą zaniepokojone.  Drzwi biją ściany. Przecież nie wolno bez potrzeby rozrywać własnych ran, ściany milczą. Przeproszą jutro, kiedy wycie ustanie. Teraz wilczenie musi wyryć w powietrzu ślady, wypełnić swoim wyciem wszystko, co jeszcze można wypełnić. 

Ściany chciałyby kiedyś nazbierać świerszczy do słoika. Pozwolić świerszczyć im w dziurach swoich skór. 

Ale wszyscy zapomnieli już o rozkazach.

Więc świerszcze nie zaświerszczą w dziurach ścian, a koty nie będą się już więcej kocić w ukryciu. Teraz gniją w zawilczonych, wreszcie pełnych, żołądkach.